22 grudnia 2014

Rozdział #5 Oczy

W poprzednim rozdziale...
Uśmiechnięta udałam się w stronę lasu, do łazienki miałam za daleko, poza tym, wcale mi się nie chciało. Po prostu musiałam odpocząć.
Usiadłam przy jakimś drzewie, cały czas miałam wrażenie że nie jestem tu sama. Ktoś mnie śledził. Nagle poczułam ostry ból z tyłu głowy. Wszystko przed oczami się rozmazało... Nastała ciemność.

     Obudziłam się po jakimś czasie z ostrym bólem z tyłu głowy. Jednak nie mogłam otworzyć oczu... Jakaś opaska?
     Czułam, że ktoś mnie niósł... Chociaż to chyba nie było dobre określenie. Co prawda ktoś niósł mnie, ale nie biegliśmy... Miałam wrażenie że unoszę się w powietrzu na czyiś rękach.
     Nie szarpałam się, nie próbowałam się uwolnić. Dalej udawałam, że zemdlałam. Byłam zwyczajnie ciekawa, co się ze mną stanie. Osoba, będąca ewidentnie odpowiedzialna za mój ból głowy, to mężczyzna. Charakterystyczne duże dłonie i ciężki oddech, mimo to, ledwo słyszalny.
     - Widzę że się obudziłaś. - jego głos był taki... Przede wszystkim obcy. Ale taki... No inny, słów brakuje na określenie takiego głosu! Jednak nie zamierzałam odpowiadać. Nie wiem dlaczego byłam nieziemsko spokojna. Ciekawe dlaczego?
     Ból głowy nadal nie ustępował, a my nadal się przemieszczaliśmy. W końcu, po dość długim czasie, nadal w lesie. Odłożył mnie, opierając plecami o drzewo. Dopiero teraz poczułam, że mam związane ręce! Super, ciekawe co teraz będzie...
     Położył coś na ziemi, potem coś potarł o siebie i rozbłysło światło, które z łatwością przebijało się przez moje opaski, które zaraz ściągnął. W końcu mogłam cokolwiek zobaczyć. Byliśmy w lesie, prawie całkiem ciemno. Ten facet był ubrany cały na czarno z kominiarką na głowie, spod której widniały duże, niebieskie oczy, które teraz wlepił w moje, dwukolorowe. Pokręcił głową, wstał, dołożył drewna do ogniska i usiadł obok mnie opierając się o sąsiednie drzewo.
     - Nie uciekasz? - Zapytał.
     - Dokąd? Nawet nie wiem gdzie jestem... - w moim głosie nie było ani grama strachu.
      - Również nie robisz nic, żeby się tego dowiedzieć - stwierdził, jakby zawiedziony, że nie jestem ciekawa swojego położenia.
     - To może mi powiesz? - szczerze? Nie liczyłam, że odpowie.
     - Niestety nie mogę ci tego powiedzieć - właśnie. - Jedyne co mogę powiedzieć, to to, że jesteś bezpieczna.
     - To znaczy, że dotychczas byłam w... Niebezpieczeństwie?
     - Można tak to ująć... Jesteś cała? Nic cię nie boli? - Zapytał pełnym troski głosem.
     - Nie poza tym, że dostałam od ciebie czymś w głowę!
     - Nie ode mnie - odpowiedział twardo.
     - W takim razie od kogo? - zapytałam widząc że sam mi nie powie.
     - Nie mam pojęcia, ale gdyby nie ja, mogło by ci się przydarzyć coś o wiele gorszego. - W jego głosie, można było wyczuć smutek.
     - Czyli... Powinnam ci dziękować?
     - Jeszcze nie czas na podziękowania - Wedle życzenia!
     - To... Co teraz ze mną będzie?
     - Zobaczymy jutro, jak nie uciekniesz to zobaczymy. Odradzam ucieczki bez żadnej broni, samotnie po lesie. - Jego wyraz twarzy był taki, jakby rozmawiał z dzieckiem o tym, że w lesie straszy. Dlaczego miałabym uciekać? W którą stronę? Jak daleko do obozu? [...] Chociaż mając nawet te informacje, nie uciekłabym. Po prostu byłam ciekawa co będzie dalej. Przecież raczej mnie tu nie zostawi, jak mnie uratował... Nawet nie wiem przed kim.
     Widoczność była coraz bardziej ograniczona z powodu coraz bardziej, zbliżającej się nocy. Telefon rozładowany... Co teraz?
     - Wiesz co ci się stało w oko? - zapytał ciekawsko
     - Nie... - mówiąc to, podniosłam opaskę z ziemi i nałożyłam na oko. Mężczyzna wstał i pochylił się nade mną. Nic nie mówiąc czekałam na jego ruch. Popatrzył na moje włosy i twarz.
      - Masz - Powiedział wyciągając rękę z kocem. Tylko popatrzyłam na niego pytająco - Nie będziesz raczej spała na ziemi?
     - A ty? - zapytałam, bo nie chciałam przyjąć koca.
     - Nie zamierzam spać, jest tu zbyt niebezpiecznie - Acha, dzięki, teraz już w ogóle nie zasnę!!!
     Udało mi się wytrzymać jakieś dwadzieścia minut, ale sen okazał się silniejszy. Nie zważając na tamtego chłopaka poszłam spać.
     I koszmar... Złapmy kartkę, ciekawe co dzisiaj ciekawego będzie.


Była jedna dziewczynka, inna od wszystkich...
Odizolowana od reszty świata...
I jej bliźniacza dusza,
Która ją zaakceptowała...
Razem potajemnie żyły,
Z dala od skłóconej rodziny...

I wszystko znika... Jak zawsze...

~Podobało się? Komentuj!~

     Mamy kolejny! ^^ Trochę długo to trwało i nie wyszedł najdłuższy, ale wena mnie opuściła :/
Cóż, do kolejnego razu! Dzia~!

12 grudnia 2014

Rozdział #4 Ból

Ona nie słyszy o kim mówiłam... Nie słyszała jak mówię "Mephisto"... Co tu jest zgrane!? Czy tylko ja to słyszę?! [...] Właśnie... Tylko ja to słyszę! Co tu się wyrabia?!
Po śniadaniu poszłyśmy na chwilę do namiotu. To co zobaczyłam w środku, załamało mnie...
- Samantha... Co ty tu robisz?! - warknęłam z osłabieniem i nerwami
- No jak to co? Czekam na Maxa - Odpowiedziała
- A czemu u nas w namiocie? - Nadia chyba zauważyła że nie mam siły z nią gadać.
- Opiekun powiedział, że od teraz wy dwie dzielicie namiot ze mną, Maxem i Bonem - Super... Dlaczego akurat oni? Nana wydawała się być wielce zadowolona, pewnie przez Bona. W sumie ja też powinnam być choć trochę zadowolona... Bo Max... Ale to chodzące blond zwierze kręcące się wokół niego, mnie denerwowało... Dlaczego, kurde ja?! Dlaczego ona?! Ratunku...
- Gdzie mogę położyć swoje rzeczy?
- Tam - wskazałam palcem wolne łóżko z rogu. Miała tylko trzy walizki, po niej spodziewałam się co najmniej dziesięciu. W końcu to cały miesiąc...
- Siemka! - Zawołał jakiś męski głos i zaraz do namiotu weszła dwójka chłopaków. Pierwszy, Bon, wysoki brunet z blond końcówkami włosów, nie farbowanymi z zielonymi oczami. Chudzielec, mogę powiedzieć nawet że anorektyk. Drugi, Max. Kruczoczarne włosy i równie czarne oczy i blada cera. Minimalnie wyższy od Bona, dobrze zbudowany. Zawsze ubiera się na czarno, czasami na szaro. Ale i tak wygląda nieziemsko!
- Max'iu! - Zawołała Samanta po czym rzuciła się na szyję chłopaka. Ten lekko się uśmiechnął i odwzajemnił uścisk. Jednak jego oczy mówiły co innego... Były takie... Inne niż zwykle...
- Coś się stało? - zapytał mnie. Dopiero sobie zdałam sprawę, że cały czas się wpatrywałam w jego oczy
- Nie! Nic, nie ważne! Nic się nie stało! - zaczęłam panikować, policzki aż płonęły, nie wiedziałam co robić. Jego głos był taki, taki! Idealny...
- Gdzie mogę położyć nasze rzeczy? - zapytał Bon nie czekając na odpowiedź. Rzucił walizki na środek namiotu zawalając jedyne przejście pomiędzy łóżkami, do prowizorycznych przebieralni.
- Bon, ledwo się powitałeś i od razu robisz syf.
- Nie przesadzaj, tylko położyłem walizki...
- Nie wpadłeś na to, że nie jesteś u siebie?! - I zaczęli się kłócić, co skutkowało odepchnieciem gdzieś na podłogę Samanty, rozwaleniem po namiocie ubrań które znajdowały się w walizkach  i oczywiście wszystko co było na półkach momentalnie znalazło się na podłodze.
- Nie kłóćcie się! - zawołała Nadia widząc że na ramionach i nogach Bona, zaczęły się pojawiać siniaki, co oczywiście nie podziałało... A Samanta siedziała w rogu i kibicowała swojemu ukochanemu... Banda dziwaków.
Nagle ni stąd ni z owąd, przestali się bić i zaczęli się śmiać.
- Co to za hałasy?! - zapytał męski głos zza namiotu, który natychmiast podniósł wysokich na baczność.
- N-nic się nie dzieje! - odpowiedział Bon, głosem niczym postać z przedstawienia nauczona swojej roli na pamięć.
- Macie mi mówić "Per Pan Szef" zrozumiano?!
- Zrozumiano pan Szef! - odpowiedzieliśmy wszystcy jednocześnie. Zaczęłam się zastanawiać czy to mu będzie odpowiadać... Chyba trochę niepoprawne stylistycznie to jest...
- I tak ma być! - czyli jednak nie zwraca uwagi na poprawność stylistyczną... Ciekawe jaką miał ocenę z polskiego... Jeśli w ogóle ukończył szkołę.
Opuścił nasz namiot. Chłopacy zaczęli rozpakowywać swoje rzeczy, Nadia coś czytała, od czasu do czasu zerkając na Bona i poprawiając swoje ciemno-brązowe włosy, a ja myślałam. Myślałam nad moją rodziną. Nad tym że mój ojciec miał coś wspólnego z narkomanią, i jeszcze wmieszał w to moją matkę! Gdyby nie on, mama ciągle by żyła! Jak on mógł być taki nieodpowiedzialny? Nienawidzę go! [...] Co mi da użalanie się nad nim? Nie przywrócę tym mamy do życia... A moja obecna matka mogła by chociaż trochę okazać mi ciepła rodzinnego, a nie ciągle narzekać, że to przeze mnie nie może znaleść sobie faceta. W takim razie po co mnie adoptowała? Mogłam zostać w domu dziecka i czekać na jakąś inną rodzinę...
- Adrianna, co ci się stało w oko? - zapytał ktoś. Odwróciłam się do tyłu, a tam Max. Przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć
- A nic poważnego - chyba nie dał się nabrać...
- Nie chcesz to nie mów - a jednak. Chwila... Zauważył moją opaskę na oku, czyli zwrócił na mnie uwagę! Gdybym mogła, zaczęłabym piszczeć na cały głos!
- Właśnie co ci się stało? - nagle wszyscy z namiotu zebrali się wokoło mnie. Wlepiali swoje oczy w moje.
- N-nic takiego...
- Możecie przestać ją męczyć? - zapytała groźnie Nana, chcąc mnie chronić. Chyba.
- Jesteśmy po prostu ciekawi...
- Jak zechce to wam powie! - Już chciałam rzucić tekstem typu "mój rycerz na białym koniu!" ale szybko się powstrzymałam, gdybym to powiedziała wyszłabym na kretynkę. Ale podziałało, zaraz się rozeszli do swoich zajęć, tylko Max czasami na mnie zerkał, z niepokojem w oczach.
Reszta popołudnia zleciła szybko do nastania wieczora, gdzie mieliśmy się zebrać na obiado-kolację. Nie wiem dlaczego, ale jakoś nie miałam ochoty tam iść... Może to przez Maxa?
Zaczęłam się przyglądać Samancie. Tak baz powodu, chciałam wiedzieć co on w niej takiego pociągającego widzi. Moją uwagę przykuły jej oczy... Były takie... Jakby nie pasowały do całej reszty, nie pod względem wyglądu, ale pod względem tego co wyrażały. Były zaniepokojone i uważne, jakby coś miało się wydarzyć. Jakby czekały na chwilę która zaraz nastąpi... Tajemnicze
Na późny obiad było mięso i ziemniaki. Wolałam nie wiedzieć z czego było to mięso. Na dodatek było w połowie surowe... Ktoś się poskarżył na to i w nagrodę nie dostał nic do jedzenia.
Nie był to pokarm bogów, ale mimo to dało się zjeść. Szkoda że było tak mało i smakowało jak papier.
- Ciekawe co teraz wymyślą... - jęknęła zniesmaczona Nadia
- W jakim sensie?
- No raczej nam nie odpuszczą całego dnia nic nie robienia...
- Pewnie tak...
Po zjedzonym posiłku mieliśmy zaczekać na Pana Szefa, miał nam podać plan zajęć na wieczór, prosto od pana Phelesa. Po prostu nie mogłam się doczekać, coraz bardziej miałam ochotę wrócić do domu, do mojej kochanej mamusi która ma mnie gdzieś. Chociaż ona umie gotować.
- Baczność! - Rozbrzmiał głos Szefa, na który wszyscy stanęli w pionie w bezruchu - Słuchajcie! Każdy młody Spartanin musiał być wytrenowany i zahartowany! Dzisiejszego wieczoru odbędziecie Bieg Bólu - Jaka straszna nazwa, Panie Szefie niech nas pan nie straszy! Nie wychodzi mi sarkazm... - Czyli bieg z przeszkodami, znajdujący się na północnej stornie lasu - Jakby jeszcze jego położenie miało jakiekolwiek znaczenie - Przebrać się i za dziesięć minut widzę wszystkich na głównym palcu! Rozejść się! - Na rozkaz wszyscy udali się do swoich namiotów.
- Właściwie po co mamy się przebierać? - zapytałam
- Skąd ja mam wiedzieć? Pewnie będziemy biegać i żeby nam ubrania nie śmierdziały, czy coś... Albo będzie błoto - Mówiąc to sprawdziła  butem miękką ziemię. No tak... Bieg z przeszkodami, jakby nie mógł urządzić zwykłego maratonu.
- Zajmuję przebieralnię! - krzyknęła Nadia zbierając pierwsze lepsze ubrania z walizki.
- To ja drugą! - Odpowiedział Bon. Zostałam sama z Maxem, niestety, były tylko dwie przebieralnie, a jakoś nie uśmiechało mi się przebierać przy nim. Sięgnęłam po szczotkę i przeczesałam moje włosy, które w blasku zachodzącego słońca miały odcień żywego rudego.
- Śliczne masz włosy - powiedział cicho do mnie. Od razu się zaczerwieniłam i totalnie nie wiedziałam co powiedzieć. Nie dając mi chwili na odpowiedź wstał, podszedł i usiadł obok mnie. Odgarnął włosy znad mojej opaski na oko i delikatnie ją podwinął. Nie sprzeciwiałam się, bo co? Miałam odrzucić jego rękę? Jeszcze patrzył na mnie tak słodko...
W jednej chwili, opaska znalazła się na moich kolanach. Czekałam na jego reakcję. Spodziewałam się, że będzie zdziwiony, albo zasmucony. Ale nic z tych rzeczy. Był zaniepokojony; wcześniej gdzieś już widziałam podobne spojrzenie. U Samanty... Zaraz, jak ona nas zobaczy teraz to nie będzie fajnie! Chociaż... To on do mnie podszedł...
-  Więc się zaczyna... - Powiedział smętnie i ledwo słyszalnie, jednak wolałam udawać że nie słyszałam. Co się zaczyna?
- Zbiórka! - Nie dowiem się, bo po co?! Poza tym, co tak szybko? Jeszcze się nie przebrałam!
- Nadia, szybciej! - pośpieszałam ją, ale nic to nie dało. W tym czasie Max prawie się przebrał. Chyba, bo widziałam tylko jak zakładał koszulkę. Ostatecznie Bon z Maxem wybiegli na zbiórkę, a zaraz za nimi Nadia. Chciałam krzyknąć żeby zaczekała ale spóźniłam się. Przebrałam się jak najszybciej i dogoniłam swoją grupę.
Na miejscu tor przeszkód nie wydawał się trudny. Na początku równoważnia, potem daleki skok, skok z liną, przejście przez oponę i wdrapanie się na dość wysoki drewniany murek i tak w kółko.
- Słuchajcie! Będziecie tak biegali przez dwie godziny do punkt dwudziestej. Jeśli nie dacie rady, macie wdrapać się na to drzewo - Tu oparł się o pień owego drzewa - i zawiśniecie na nim przez dwadzieścia minut. Jeśli i tu nie dacie rady, przez czas jaki straciliście będziecie pomagać w kuchni, albo sprzątać wspólną łazienkę! - W sumie jak stracę pół godziny na bieganiu i odbębnię to wiszenie to pół godziny będę pomagać przy sprzątaniu. Albo godzinę sobie odpuszczę. W końcu pomaganie w kuchni nie jest takie straszne... - Jednakże! Każde pół godziny stracone na biegu jest równe półtora godziny przy sprzątaniu! - Dobra, jednak mi się nie opłaca... Stracona godzina na torze, to trzy godziny sprzątania... Czyli muszę przebiec całość... Super.
I zaczęliśmy tak biegać... Aktualnie robię coś około piętnastego kółka, paru już dało sobie spokój w tym Samanta, cała w błocie. Nie dziwię się, jak tyle osób biega po błocie to wszędzie chlapie. Przy około piątym okrążeniu nasze ubrania zmieniły kolor na brązowy.
Myślałam że będzie trudniej, byle utrzymać rozpęd i nie zatrzymywać się... W sumie to dobrze że tak nas trenują. Przynajmniej schudnę.
Przy pięćdziesiątym drugim straciłam rachubę. Ale jestem cholernie zmęczona. Minęła dopiero niecała godzina. Nadia też już powoli nie wytrzymywała, nie dziwię się, miała trochę słabszą kondycję ode mnie. Ale ma dużo większego ducha walki ode mnie i tego jej teraz zazdroszczę.
Minęła godzina, na torze została nieliczna ilość osób. Bon już odpadł. Nadia coraz bardziej zwalniała i ledwo łapała powietrze.
- Może dasz sobie spokój? - zapytałam, bo się zwyczajnie martwiłam że padnie z przemęczenia
- Coś ty... Teraz... Na pewno... Nie... Odpuszczę! - Zdeterminowana jest. Pewnie ma tyle energii dlatego, że Bon ją obserwuje. Ładnie by razem wyglądali jako para.
Wpadłam na genialny pomysł. Zbiegłam z toru do Pana Szefa.
- Co się stało? Nie dajesz rady? - zapytał z chytrym uśmieszkiem na ustach.
- Nie o to chodzi... Muszę na stronę... - Oby dał się nabrać, oby dał się nabrać, oby dał się nabrać!
- Musisz? - zapytał zrezygnowany - Biegnij, tylko szybko! - Uśmiechnięta udałam się w stronę lasu, do łazienki miałam za daleko, poza tym, wcale mi się nie chciało. Po prostu musiałam odpocząć.
Usiadłam przy jakimś drzewie, cały czas miałam wrażenie że nie jestem tu sama. Ktoś mnie śledził. Nagle poczułam ostry ból z tyłu głowy. Wszystko przed oczami się rozmazało... Nastała ciemność.

~Podobało się? Komentuj!~

Jej udało się! :D Przepraszam za jakiekolwiek błędy. Stylistyczne, fleksyjne, ortograficzne, interpunkcyjne i jakie tam jeszcze się pojawią xD W każdym razie miłego czytania i do następnego! Dzia!

4 grudnia 2014

Rozdział #3 Tajemnice

W poprzednim rozdziale...

Każdy kto nie wykona zadania, zostanie zdyskwalifikowany z zawodów, co jest równoznaczne z poniesieniem kary... - zaczął tłumaczyć co to za kara, ale coś przyćmiło mi słuch i za nic nie mogłam usłyszeć co mówi... Ale chyba podziałało bo zaraz wszyscy zebrali się do biegu, więc ja i Nadia razem z nimi. Na szczęście obie byłyśmy dość wysportowane co ułatwiało nam zadanie. W ogóle w naszej grupie byli sami faceci!

     Miałam wrażenie że stoję w miejscu zamiast biec. Jakbym zatrzymała się w czasie...
     - Ada! Patrz, jakie ładne! - Wskazała palcem otwór w górze przypominający drzwi. Od razu sobie przypomniałam że to samo wejście widziałam w śnie.
     - Czekaj! - zawołałam i zatrzymałam się nieopodal wejścia. Powoli zaczęłam podchodzić...
     - Choć musimy biec! Nie chcę dostać kary przez to, że jesteś ciekawa jakiejś dziury w skale!
     - Chwila tak? Widziałam te same wejście w śnie... Musi coś tam być!
     - Tak, proroczny sen, a na końcu korytarza żaba która po pocałunku zamieni się w księcia. Choć nie mamy czasu!
     - Jak nie chcesz iść ze mną to biegnij dalej! Ja muszę to sprawdzić! Bez powodu raczej mi się to nie śniło...
     - Słuchaj, dwie minuty masz. Jak nie wrócisz to biegnę sama.
     - Spoko - Pewnie miała nadzieję że jeśli zostawi mnie samą to odpuszczę. Nie.
Ale jak spojrzałam wgłąb korytarza, zobaczyłam tylko ciemność. Musiałam znaleźć jakiekolwiek źródło światła. Jak na zawołanie obok wejścia leżała, jakby przygotowana już, lampa naftowa i zapałki. Bez zastanowienia zapaliłam ją i weszłam do korytarza. Ściany były popękane i podtrzymywane drewnem, które wyglądało jakby miało się zaraz zawalić. Wszędzie była pleśń i masa mchu. Powietrze było o dziwo lekkie, jak w górach, czy lesie. Aż przyjemnie się oddychało, tylko ten smród pleśni i nie wiadomo czego jeszcze. Jak się odwróciłam było tylko małe białe światełko, ukazujące wejście i postać stojącą naprzeciwko.
     Nawet nie wiem dlaczego, ale przyśpieszyłam kroku, dużo od biegu się to nie różniło, tyle że byłam ostrożna by się nie poślizgnąć. Światełko za moimi plecami, oddalało się bardzo szybko. W końcu zauważyłam w oddali przejaśnienie, co mogło oznaczać koniec korytarza. Przyspieszyłam kroku, ciekawość nie dawała spokoju. Sen, wejście, Pheles... Wszystko zdawało się być ze sobą powiązane, tylko jeszcze nie wiem jak.
     Skręciłam w lewo i ujrzałam jakby taką kotlinkę z małą i płytką studzienką i dużo roślin. Całe to miejsce było magiczne, wręcz bajeczne! Zachwycona usiadłam na skałce i przyglądałam się wszystkiemu; roślinom dającym światło, kolorowej studzience... Coś pięknego.
     Chciałam krzyknąć do Nadii żeby zeszła do mnie, ale coś mnie powstrzymało. Nie wiem czemu ale zrezygnowałam.
     - Yo! - zawołał jakiś głos zza kotliny, który nie mało mnie przestraszył.
     - Pan Pheles? - wiedziałam, ten głos był za niski na normalnego człowieka. Tylko jedno pytanie nasuwało mi się na myśl: Dla czego on mnie w kółko nawiedza?
     - Adrianno - Zaczął jak zwykle z tym pustym uśmieszkiem na twarzy - Masz przeprosiny z mojej strony. Za często się widujemy, a ja zdaję sobie sprawę że nie do końca za mną przepadasz - Nie wiedziałam co powiedzieć, nie chciałam zaprzeczać... - Ale dobrze przejdźmy do rzeczy - W ogóle, dlaczego ja rozmawiam na porządku dziennym z dyrektorem? I pewnie tylko ja? - Rozmawialiśmy ostatnio, ale mieliśmy za mało czasu [...] Teraz nam się nigdzie nie śpieszy.
     - Na mnie czeka przyjaciółka na górze więc trochę mi się spieszy - burknęłam ponuro
     - Spokojnie, jestem pewien że nie spostrzeżesz długości czasu jaki tu spędzimy. Zapewniam iż, wrócisz przed tymi dwoma minutami. Ale jeden warunek! Nie możesz jej powiedzieć, kogo tu spotkałaś, ani o czym rozmawialiśmy. Zgoda?
     - Zgoda... - Czemu się zgodziłam? Mogłam wyjść i udawać że rzeczywiście nic nie widziałam... Po co ja tam zostałam?!
     - Wiesz kim był twój ojciec? - zaczął jak zwykle bezpośrednio. Robiło się to powoli denerwujące...
     - Pijakiem - odpowiedziałam bez wahania, jednak z jakąś niechęcią i dyskomfortem
     - Nie bądź dla niego taka surowa... A wiesz dlaczego zaczął pić?
     - W sumie to chyba nie... Matka coś gadała że to nałóg - Jakim prawem on wypytuje się o moją rodzinę?
     - Otóż nie. Twój ojciec, co powinnaś wiedzieć, był ateistą. Ale to nie oznaczało że nie wierzył w nic. Od dzieciństwa interesował się satanizmem. W wieku 30 lat ożenił się z pełną chrześcijanką, która go akceptowała. Po roku małżeństwa, kobieta zaszła w ciążę, jednak nie wiedziała że jej mąż jest nekromantem i potajemnie eksperymentował na niej podczas gdy ona była brzemienna; co tylko skutkowało przedłużeniem ciąży...
     - Po co pan mi to mówi? Mój ojciec mnie nie obchodzi, jak i to kim był!
     - Mogę dokończyć? To nie jest zwykła opowieść o rozpadłej rodzince - Denerwował mnie, ale dobrze, będę miała wymówkę dla Nadii, dlaczego mnie tak długo nie było - Ciąża twojej matki przedłużyła się do dwóch lat.
     - Że co?! - Ja czegoś chyba nie rozumiem... Jakim cudem ciąża mogła trwać dwa lata?
     - Jak na razie jest to najmniej istotna rzecz - Odpowiedział mi tak, jakby dwuletnia ciąża była zjawiskiem na porządku dziennym... Coraz bardziej miałam ochotę wyjść stamtąd, ale moja ciekawość również rosła - Twój ojciec nie zaczął pić, bo mu się tak podobało. Alkohol miał być tylko pomocą do mniej więcej utraty świadomego myślenia. W księdze pod tytułem "Nine Gates" tłumaczono, iż wejście w kontakt z bisem wymaga takich i takich czynności, dla nas one są nie ważne. Ale w każdym razie "Nine Gates" dzieliło się na trzy tomy...
     - Co to za książka? - wtrąciłam znudzona.
     - "Nine Gates" [...] Mówi się że trylogia, została zapisana przez samego diabła. Ale nie był on zwykły... A spisał tę księgę sam Szatan
     - Wierzy pan w te bzdury?
     - Po części. Ale nie sądzisz że władca piekła sam zapisał trzy, całkiem grube księgi? Ja bym powiedział że jest tak leniwy, że wyręczył się kimś.
     - Skąd te podejrzenia? - mówił takim tonem jakby znał osobiście Szatana.
     - O, na mnie już pora... Widzimy się... W śnie! - On znowu chce mnie nawiedzać podczas snu? Dlaczego zaleciało mi pedofilią?
      - Chwila! Może pan dokończy?! Panie Pheles!
      - Och, zapomniałem. Mów mi Mephisto! - Po czym zniknął za ścianom. Zostawił mnie samą w ciemnej, zimnej, wilgotnej jaskini.
     - Ada! Czas Ci się kończy! - zawołał głos z powierzchni. Dobra... Nic tu po mnie.
Podczas dalszego biegu cały czas rozmyślałam wszystko o panie Phelesie... Zaczęłam kojarzyć fakty, coraz bardziej wszystko wydawało się składać w jedną całość
     - Ada? Dobrze się czujesz?
     - Co?
     - Biegniesz coraz wolniej i cały czas patrzysz donikąd
     - Zamyśliłam się, musimy poważnie pogadać
     - Teraz? Zwariowałaś?!
     - Nie... Przy śniadaniu albo wieczorem - Potem nastała cisza... Znaczy taka nie do końca, bo co chwilę słychać było nasz ciężki oddech, ale na szczęście już dotarłyśmy, i o dziwo nie byłyśmy ostatnie. Nasz 'opiekun' chyba nie był z nas zadowolony... Byliśmy pierwsi, ale chyba nie w komplecie...
     - A gdzie jest Samanta? - Jezusie Chrystusie, czemu do cholery jasnej, to coś też musiało jechać?!
     - Idzie! - zawołał któryś z chłopaków
     - Niech ktoś pomoże! Jeny, ja nie biegam! O nie! A już na pewno nie na koturnach! - Ten jej wysoki głoś mnie wkurzał niesamowicie. Zachowywała się jak taka typowa Divka. I zawsze było Samanta to, Samanta tamto... Może i była ładna ale w głowie to ona nic nie ma.
     - Sami w porządku? - Ach przepraszam, w głowie ma tylko Maxa i nic więcej. Co on w niej widzi?! Jest strasznie wysoka (o ile nie wyższa od niego) ma celulit, ogółem jest przy kości, ma niebieskie duże oczy, opalona i czysta blondynka! Jeszcze sobie wytatuowała imię swojego chłopaka na ramieniu, mądra. Jeszcze mówią do niej "Sami"! Ja bym do niej 'karaluchu' nie powiedziała! To że jej rodzice są dziani nie oznacza to, że może wszystko! Niesamowicie mnie denerwuje i irytuje! Nienawidzę jej!
     - Skarbie, ponieś mnie! - Biedny Max, ciekawe jak sobie z tym poradzi, taki ciężar! Ale on jest silny... Da radę...
     - Dobrze skoro drużyna jest w komplecie, możecie iść jeść! - Jaka ulga! W sumie nie odczuwałam głodu, ale cieszyłam się że mogę chwilę odsapnąć i pomyśleć...
Mephisto...
Pheles...
Mephisto...
Pheles...
     - Mephisto... Pheles... - mruknęłam cicho pod nosem, podświadomie
     - Co tak intensywnie myślisz o Dyrektorze?
     - Co?!
     - No mruczysz cały czas "Pheles, Pheles, Pheles" - Faktycznie mruczałam, ale...
     - Mówiłam o Panie Mephisto
     - O kim?
     - O Panie Mephisto! - powtórzyłam głośniej
     - Nie rozumiem...?
     - M e p h i s t o - Przeliterowałam głośno i wyraźnie
     - Powiesz czy nie?! - odpowiedziała zdenerwowana
     - Przecież ci mówię "Mephisto"!
     - Dobra, nie chcesz to nie mów... - Przecież mówię głośno i wyraźnie, o co jej chodzi?!
     - Słuchaj mnie teraz uważnie dobra?
     - Dobrze - zgodziła się niechętnie, już przez chwilę myślałam że się obraziła
     - Mówię o "M e p h i s t o" Wiesz kim on jest?
     - To może powiesz mi o kogo ci chodzi?!
     - Nie słyszysz?
      - Usłyszałabym jakbyś mi powiedziała... - warknęła zdenerwowana.
     - Dobrze, już nie ważne - Ona nie słyszy o kim mówiłam... Nie słyszała jak mówię "Mephisto"... Co tu jest zgrane!? Czy tylko ja to słyszę?! [...] Właśnie... Tylko ja to słyszę! Co tu się wyrabia?!

~Podobało się? Komentuj!~

     Tak... Trochę długie wyszło, ale to wynagrodzenie że tak długo nie było żadnego posta... Końcówka może być słaba, bo piszę z załamaniem nerwowym xd Więc... Nie wyszła najlepiej :D Ale ogółem mam mniej czasu na jakiekolwiek pisanie, bo szkoła mnie niszczy od środka i tak wychodzi... 
No to do następnego kociaki! Dzia~!