12 grudnia 2014

Rozdział #4 Ból

Ona nie słyszy o kim mówiłam... Nie słyszała jak mówię "Mephisto"... Co tu jest zgrane!? Czy tylko ja to słyszę?! [...] Właśnie... Tylko ja to słyszę! Co tu się wyrabia?!
Po śniadaniu poszłyśmy na chwilę do namiotu. To co zobaczyłam w środku, załamało mnie...
- Samantha... Co ty tu robisz?! - warknęłam z osłabieniem i nerwami
- No jak to co? Czekam na Maxa - Odpowiedziała
- A czemu u nas w namiocie? - Nadia chyba zauważyła że nie mam siły z nią gadać.
- Opiekun powiedział, że od teraz wy dwie dzielicie namiot ze mną, Maxem i Bonem - Super... Dlaczego akurat oni? Nana wydawała się być wielce zadowolona, pewnie przez Bona. W sumie ja też powinnam być choć trochę zadowolona... Bo Max... Ale to chodzące blond zwierze kręcące się wokół niego, mnie denerwowało... Dlaczego, kurde ja?! Dlaczego ona?! Ratunku...
- Gdzie mogę położyć swoje rzeczy?
- Tam - wskazałam palcem wolne łóżko z rogu. Miała tylko trzy walizki, po niej spodziewałam się co najmniej dziesięciu. W końcu to cały miesiąc...
- Siemka! - Zawołał jakiś męski głos i zaraz do namiotu weszła dwójka chłopaków. Pierwszy, Bon, wysoki brunet z blond końcówkami włosów, nie farbowanymi z zielonymi oczami. Chudzielec, mogę powiedzieć nawet że anorektyk. Drugi, Max. Kruczoczarne włosy i równie czarne oczy i blada cera. Minimalnie wyższy od Bona, dobrze zbudowany. Zawsze ubiera się na czarno, czasami na szaro. Ale i tak wygląda nieziemsko!
- Max'iu! - Zawołała Samanta po czym rzuciła się na szyję chłopaka. Ten lekko się uśmiechnął i odwzajemnił uścisk. Jednak jego oczy mówiły co innego... Były takie... Inne niż zwykle...
- Coś się stało? - zapytał mnie. Dopiero sobie zdałam sprawę, że cały czas się wpatrywałam w jego oczy
- Nie! Nic, nie ważne! Nic się nie stało! - zaczęłam panikować, policzki aż płonęły, nie wiedziałam co robić. Jego głos był taki, taki! Idealny...
- Gdzie mogę położyć nasze rzeczy? - zapytał Bon nie czekając na odpowiedź. Rzucił walizki na środek namiotu zawalając jedyne przejście pomiędzy łóżkami, do prowizorycznych przebieralni.
- Bon, ledwo się powitałeś i od razu robisz syf.
- Nie przesadzaj, tylko położyłem walizki...
- Nie wpadłeś na to, że nie jesteś u siebie?! - I zaczęli się kłócić, co skutkowało odepchnieciem gdzieś na podłogę Samanty, rozwaleniem po namiocie ubrań które znajdowały się w walizkach  i oczywiście wszystko co było na półkach momentalnie znalazło się na podłodze.
- Nie kłóćcie się! - zawołała Nadia widząc że na ramionach i nogach Bona, zaczęły się pojawiać siniaki, co oczywiście nie podziałało... A Samanta siedziała w rogu i kibicowała swojemu ukochanemu... Banda dziwaków.
Nagle ni stąd ni z owąd, przestali się bić i zaczęli się śmiać.
- Co to za hałasy?! - zapytał męski głos zza namiotu, który natychmiast podniósł wysokich na baczność.
- N-nic się nie dzieje! - odpowiedział Bon, głosem niczym postać z przedstawienia nauczona swojej roli na pamięć.
- Macie mi mówić "Per Pan Szef" zrozumiano?!
- Zrozumiano pan Szef! - odpowiedzieliśmy wszystcy jednocześnie. Zaczęłam się zastanawiać czy to mu będzie odpowiadać... Chyba trochę niepoprawne stylistycznie to jest...
- I tak ma być! - czyli jednak nie zwraca uwagi na poprawność stylistyczną... Ciekawe jaką miał ocenę z polskiego... Jeśli w ogóle ukończył szkołę.
Opuścił nasz namiot. Chłopacy zaczęli rozpakowywać swoje rzeczy, Nadia coś czytała, od czasu do czasu zerkając na Bona i poprawiając swoje ciemno-brązowe włosy, a ja myślałam. Myślałam nad moją rodziną. Nad tym że mój ojciec miał coś wspólnego z narkomanią, i jeszcze wmieszał w to moją matkę! Gdyby nie on, mama ciągle by żyła! Jak on mógł być taki nieodpowiedzialny? Nienawidzę go! [...] Co mi da użalanie się nad nim? Nie przywrócę tym mamy do życia... A moja obecna matka mogła by chociaż trochę okazać mi ciepła rodzinnego, a nie ciągle narzekać, że to przeze mnie nie może znaleść sobie faceta. W takim razie po co mnie adoptowała? Mogłam zostać w domu dziecka i czekać na jakąś inną rodzinę...
- Adrianna, co ci się stało w oko? - zapytał ktoś. Odwróciłam się do tyłu, a tam Max. Przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć
- A nic poważnego - chyba nie dał się nabrać...
- Nie chcesz to nie mów - a jednak. Chwila... Zauważył moją opaskę na oku, czyli zwrócił na mnie uwagę! Gdybym mogła, zaczęłabym piszczeć na cały głos!
- Właśnie co ci się stało? - nagle wszyscy z namiotu zebrali się wokoło mnie. Wlepiali swoje oczy w moje.
- N-nic takiego...
- Możecie przestać ją męczyć? - zapytała groźnie Nana, chcąc mnie chronić. Chyba.
- Jesteśmy po prostu ciekawi...
- Jak zechce to wam powie! - Już chciałam rzucić tekstem typu "mój rycerz na białym koniu!" ale szybko się powstrzymałam, gdybym to powiedziała wyszłabym na kretynkę. Ale podziałało, zaraz się rozeszli do swoich zajęć, tylko Max czasami na mnie zerkał, z niepokojem w oczach.
Reszta popołudnia zleciła szybko do nastania wieczora, gdzie mieliśmy się zebrać na obiado-kolację. Nie wiem dlaczego, ale jakoś nie miałam ochoty tam iść... Może to przez Maxa?
Zaczęłam się przyglądać Samancie. Tak baz powodu, chciałam wiedzieć co on w niej takiego pociągającego widzi. Moją uwagę przykuły jej oczy... Były takie... Jakby nie pasowały do całej reszty, nie pod względem wyglądu, ale pod względem tego co wyrażały. Były zaniepokojone i uważne, jakby coś miało się wydarzyć. Jakby czekały na chwilę która zaraz nastąpi... Tajemnicze
Na późny obiad było mięso i ziemniaki. Wolałam nie wiedzieć z czego było to mięso. Na dodatek było w połowie surowe... Ktoś się poskarżył na to i w nagrodę nie dostał nic do jedzenia.
Nie był to pokarm bogów, ale mimo to dało się zjeść. Szkoda że było tak mało i smakowało jak papier.
- Ciekawe co teraz wymyślą... - jęknęła zniesmaczona Nadia
- W jakim sensie?
- No raczej nam nie odpuszczą całego dnia nic nie robienia...
- Pewnie tak...
Po zjedzonym posiłku mieliśmy zaczekać na Pana Szefa, miał nam podać plan zajęć na wieczór, prosto od pana Phelesa. Po prostu nie mogłam się doczekać, coraz bardziej miałam ochotę wrócić do domu, do mojej kochanej mamusi która ma mnie gdzieś. Chociaż ona umie gotować.
- Baczność! - Rozbrzmiał głos Szefa, na który wszyscy stanęli w pionie w bezruchu - Słuchajcie! Każdy młody Spartanin musiał być wytrenowany i zahartowany! Dzisiejszego wieczoru odbędziecie Bieg Bólu - Jaka straszna nazwa, Panie Szefie niech nas pan nie straszy! Nie wychodzi mi sarkazm... - Czyli bieg z przeszkodami, znajdujący się na północnej stornie lasu - Jakby jeszcze jego położenie miało jakiekolwiek znaczenie - Przebrać się i za dziesięć minut widzę wszystkich na głównym palcu! Rozejść się! - Na rozkaz wszyscy udali się do swoich namiotów.
- Właściwie po co mamy się przebierać? - zapytałam
- Skąd ja mam wiedzieć? Pewnie będziemy biegać i żeby nam ubrania nie śmierdziały, czy coś... Albo będzie błoto - Mówiąc to sprawdziła  butem miękką ziemię. No tak... Bieg z przeszkodami, jakby nie mógł urządzić zwykłego maratonu.
- Zajmuję przebieralnię! - krzyknęła Nadia zbierając pierwsze lepsze ubrania z walizki.
- To ja drugą! - Odpowiedział Bon. Zostałam sama z Maxem, niestety, były tylko dwie przebieralnie, a jakoś nie uśmiechało mi się przebierać przy nim. Sięgnęłam po szczotkę i przeczesałam moje włosy, które w blasku zachodzącego słońca miały odcień żywego rudego.
- Śliczne masz włosy - powiedział cicho do mnie. Od razu się zaczerwieniłam i totalnie nie wiedziałam co powiedzieć. Nie dając mi chwili na odpowiedź wstał, podszedł i usiadł obok mnie. Odgarnął włosy znad mojej opaski na oko i delikatnie ją podwinął. Nie sprzeciwiałam się, bo co? Miałam odrzucić jego rękę? Jeszcze patrzył na mnie tak słodko...
W jednej chwili, opaska znalazła się na moich kolanach. Czekałam na jego reakcję. Spodziewałam się, że będzie zdziwiony, albo zasmucony. Ale nic z tych rzeczy. Był zaniepokojony; wcześniej gdzieś już widziałam podobne spojrzenie. U Samanty... Zaraz, jak ona nas zobaczy teraz to nie będzie fajnie! Chociaż... To on do mnie podszedł...
-  Więc się zaczyna... - Powiedział smętnie i ledwo słyszalnie, jednak wolałam udawać że nie słyszałam. Co się zaczyna?
- Zbiórka! - Nie dowiem się, bo po co?! Poza tym, co tak szybko? Jeszcze się nie przebrałam!
- Nadia, szybciej! - pośpieszałam ją, ale nic to nie dało. W tym czasie Max prawie się przebrał. Chyba, bo widziałam tylko jak zakładał koszulkę. Ostatecznie Bon z Maxem wybiegli na zbiórkę, a zaraz za nimi Nadia. Chciałam krzyknąć żeby zaczekała ale spóźniłam się. Przebrałam się jak najszybciej i dogoniłam swoją grupę.
Na miejscu tor przeszkód nie wydawał się trudny. Na początku równoważnia, potem daleki skok, skok z liną, przejście przez oponę i wdrapanie się na dość wysoki drewniany murek i tak w kółko.
- Słuchajcie! Będziecie tak biegali przez dwie godziny do punkt dwudziestej. Jeśli nie dacie rady, macie wdrapać się na to drzewo - Tu oparł się o pień owego drzewa - i zawiśniecie na nim przez dwadzieścia minut. Jeśli i tu nie dacie rady, przez czas jaki straciliście będziecie pomagać w kuchni, albo sprzątać wspólną łazienkę! - W sumie jak stracę pół godziny na bieganiu i odbębnię to wiszenie to pół godziny będę pomagać przy sprzątaniu. Albo godzinę sobie odpuszczę. W końcu pomaganie w kuchni nie jest takie straszne... - Jednakże! Każde pół godziny stracone na biegu jest równe półtora godziny przy sprzątaniu! - Dobra, jednak mi się nie opłaca... Stracona godzina na torze, to trzy godziny sprzątania... Czyli muszę przebiec całość... Super.
I zaczęliśmy tak biegać... Aktualnie robię coś około piętnastego kółka, paru już dało sobie spokój w tym Samanta, cała w błocie. Nie dziwię się, jak tyle osób biega po błocie to wszędzie chlapie. Przy około piątym okrążeniu nasze ubrania zmieniły kolor na brązowy.
Myślałam że będzie trudniej, byle utrzymać rozpęd i nie zatrzymywać się... W sumie to dobrze że tak nas trenują. Przynajmniej schudnę.
Przy pięćdziesiątym drugim straciłam rachubę. Ale jestem cholernie zmęczona. Minęła dopiero niecała godzina. Nadia też już powoli nie wytrzymywała, nie dziwię się, miała trochę słabszą kondycję ode mnie. Ale ma dużo większego ducha walki ode mnie i tego jej teraz zazdroszczę.
Minęła godzina, na torze została nieliczna ilość osób. Bon już odpadł. Nadia coraz bardziej zwalniała i ledwo łapała powietrze.
- Może dasz sobie spokój? - zapytałam, bo się zwyczajnie martwiłam że padnie z przemęczenia
- Coś ty... Teraz... Na pewno... Nie... Odpuszczę! - Zdeterminowana jest. Pewnie ma tyle energii dlatego, że Bon ją obserwuje. Ładnie by razem wyglądali jako para.
Wpadłam na genialny pomysł. Zbiegłam z toru do Pana Szefa.
- Co się stało? Nie dajesz rady? - zapytał z chytrym uśmieszkiem na ustach.
- Nie o to chodzi... Muszę na stronę... - Oby dał się nabrać, oby dał się nabrać, oby dał się nabrać!
- Musisz? - zapytał zrezygnowany - Biegnij, tylko szybko! - Uśmiechnięta udałam się w stronę lasu, do łazienki miałam za daleko, poza tym, wcale mi się nie chciało. Po prostu musiałam odpocząć.
Usiadłam przy jakimś drzewie, cały czas miałam wrażenie że nie jestem tu sama. Ktoś mnie śledził. Nagle poczułam ostry ból z tyłu głowy. Wszystko przed oczami się rozmazało... Nastała ciemność.

~Podobało się? Komentuj!~

Jej udało się! :D Przepraszam za jakiekolwiek błędy. Stylistyczne, fleksyjne, ortograficzne, interpunkcyjne i jakie tam jeszcze się pojawią xD W każdym razie miłego czytania i do następnego! Dzia!

3 komentarze:

  1. Pisz..
    Szybko..
    Teraz...
    Następny..
    Rozdział..
    Albo..
    Pożałujesz...
    I nie..
    Będzie..
    Już Onee-chan..
    Dla..
    Ciebie..

    OdpowiedzUsuń
  2. Tu Satsuki! Komentowałam już tu! (Pamiętasz? Sachi Asano :v)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ohayo!
    "Zrozumiano Pan Szef!" - rozbroiło mnie to! Poza tym piękne jak zawsze. Idealne od wspomnienia poprzedniego rozdziału aż do ostatniej kropki!
    ~Aiko

    OdpowiedzUsuń